poniedziałek, 6 października 2014

Moja droga do macierzyństwa...

Koniec liceum. Pierwsza miłość. Matura. Wybór uczelni. Żyć, nie umierać. Cudowne beztroskie lata. Zero większych zmartwień na głowie. Podczas badania piersi zauważam lekki wyciek z sutka. Parę dni później to samo. Szukanie szybko ginekologa, który przyjmie jak najszybciej. Wizyta. Stres. W końcu to była moja pierwsza wizyta. Przyjmuje mnie starszy facet. Parzy na mnie. Rozmawiamy. I szybka diagnoza: "Dorastasz." Chyba 7 lat w miarę regularnych miesiączek, to za krótko, aby ten etap mieć już za sobą. Jeżeli ledwo odebrałaś dowód, to znaczy, że wszystkie problemy ginekologiczno-endokrynologiczne możesz zrzucić na karb dorastania. (Oczywiście żartuję, ale tak zostałam poinformowana przez szanownego pana doktora, który mnie nawet nie zbadał.)

Zajęłam się innymi sprawami. Do lekarzy miałam wielki uraz. Zdecydowałam się na kolejną wizytę ponad rok później. Wybrałam lekarkę z najbliższej przychodni, która miała dobre opinie wśród mam moich koleżanek. I poszłam. Z duszą na ramieniu i kołaczącym sercem. Pani Monika okazała się być miłym i sympatycznym człowiekiem. W gabinecie czułam się komfortowo. Zbadała, wytłumaczyła wiele rzeczy. Dała skierowanie do poradni schorzeń sutka. Zleciła podstawowe badania hormonów. Wszystko wyniki mieściły się w normach. Za to mój organizm pokazywał coraz to nowe rzeczy. Zaczęły się nieregularne cykle, pojawiło się nadmierne owłosienie i nadal nie znikał trądzik młodzieńczy. Wylądowałam w szpitalu na oddziale endokrynologii ginekologicznej. Robili badania. Zniosłam gburowate zachowania pana ordynatora. Pierwsza diagnoza: zespół policystycznych jajników. Niektóre hormony sporo poza normami. Płakałam w szpitalu po kątach. Siostra na mnie krzyczała przez telefon, że to nie koniec świata. Dwa miesiące później odebrałam wszystkie wyniki. Pan ordynator przekazał informację o diagnozie i sposobie leczenia na dziś. Wyszłam stamtąd z receptą na tabletki antykoncepcyjne, które miały utrzymać szalejące hormony w ryzach. Gdybym wtedy chciała starać się o dziecko, musiałabym brać tabletki steroidowe.

Mam 22 lata. Wypis ze szpitala z nic niemówiącą mi diagnozą.

Prywatna wizyta u endokrynologa. Potwierdza on słuszność brania leków antykoncepcyjnych. Robimy dodatkowe badania z powodu tarczycy. Na szczęście wszystko wychodzi w normie. Ale mam powtarzać wszystko co jakiś czas i raz do roku pokazać się na USG.

I usłyszałam najgorsze słowa w życiu. Konieczność brania tabletek ze sterydami w momencie starania się o dziecko i możliwe, że przez całą ciążę. Do tego badania genetyczne partnera, ponieważ moja choroba jest dziedziczna. Perspektywa badań genetycznych w ciąży, brania silnych leków. Małe prawdopodobieństwo, że w ciążę zajdę, a później czy uda się donosić do końca. Do tego ryzyko choroby dziecka, choroby która mogłaby spowodować śmierć. W najlepszym wypadku poważne zmiany hormonalne.

Mając 22 lata dziecka nie planowałam. Ale samo myślenie o takiej przyszłości nie było przyjemne. Płakałam całą drogę powrotną do domu. Nie miałam w nikim oparcia. Czułam się samotna i za bardzo obarczona tymi problemami, których nikt inny nie pojmował.

Brałam tabletki, hormony mi nie dokuczały. Pracowałam, studiowałam. Przed 23 urodzinami poszłam na standardową wizytę u mojej pani doktor. Wszystko miało być ok. W końcu dobrze się czułam. Na USG widać było guza na jajniku. Diagnoza: torbiel skórzasta, potworniak. Potworna to była informacja. Sama nazwa nie wskazuje na nic przyjemnego. Płakałam. Nie tak miało być! Mam dość chorób, problemów i badań! Po co mi to! Jakiekolwiek badanie i zawsze niepomyślna wiadomość! Ile można znieść...

W kwietniu 2012 roku zdecydowałam się usunąć guza. Chciałam zacząć starać się o dziecko. W końcu nie będzie to takie łatwe więc lepiej już zacząć.

Oczywiście wizyta u endokrynologa - w końcu trzeba zrobić badania genetyczne przyszłego tatusia. I może ja powinnam jeszcze coś sprawdzić. Był to pierwszy dzień pozytywnych informacji. Przez dwa lata naukowcy doszli do wniosku, że ryzyko iż moje dziecko odziedziczy tą chorobę jest mniejsze niż urodzenie w tym wieku dziecka chorego na zespół Downa. Do tego w rodzinie męża nie było niewytłumaczalnych zgonów noworodków płci męskiej. Lekarz ucieszył się, że postanowiłam zajść w ciążę. Dał nam pół roku na starania bez wsparcia farmakologicznego. W końcu warto spróbować.

W lipcu moja lekarka usunęła laparoskopowo guza z mojego jajnika. Cały zabieg był szybki i bez komplikacji. Miałam się tylko zgłosić na kontrolne USG.

26 września 2012 - na USG nie widać żadnych zmian na nieszczęsnym jajniku. Możemy się starać :)

25 października 2012 - jesteśmy w gabinecie pani doktor na pierwszym USG po zrobieniu testu ciążowego. Nic nie było jeszcze widać.

6 listopada 2012 - widzimy bijące serduszko naszego małego M&M'sa :)



Nasza radość z tego, że udało nam się w pierwszym miesiącu, była tak wielka, że nawet nie dopuszczaliśmy do siebie możliwości, że coś pójdzie nie tak. Miało być zdrowe! I zdrowy się urodził. Teraz nas czekają badania Mateusza. Ale to że dożył roczku znacznie obniża prawdopodobieństwo choroby.


Cuda się zdarzają!


5 komentarzy:

  1. To okropne już w tak młodym wieku tyle przeżyć. Człowiek nie docenia zdrowia, gdy nie ma większych problemów niż tylko jakiś katar.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem co czułaś i bardzo się cieszę, że wszystko się udało :*

    OdpowiedzUsuń
  3. To ciężką miałaś walkę o tego maleńkiego przystojniaka...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cuda się zdarzają, zwłaszcza gdy bardzo się czegoś pragnie! Cieszę się, że wszystko dobrze się ułożyło i Mateuszek jest zdrowy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mogę tylko wyobrazić sobie co wtedy czułaś i przykro mi, ale całe szczęście, że ta historia ma szczęśliwe zakończenie i Matuś jest ślicznym, zdrowym chłopcem:)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu.
Niecenzuralne i obraźliwe treści nie będą publikowane.